Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sport. Jak na pana po sześćdziesiątce, to Piotr Mondre zadziwia. Został doceniony na gali.

Marcin Kapela
Marcin Kapela
Podczas sobotniej, jubileuszowej Gali Sportu Powiatu Lęborskiego specjalną statuetką od Witolda Gleske, klubowego kolegi z Lęborskiego Towarzystwa Sportowego, został uhonorowany weteran sportowy, 65-letni Piotr Mondre, który od lat specjalizuje się w startach w ekstremalnych zawodach. Takim był ubiegłoroczny udział i ukończenie najstarszego w Polsce nocnego ultramaratonu biegowego w Boguszowie - Gorcach w Sudetach.

Piotr Mondre nie przestaje zadziwiać i jest za to doceniany. Podczas sobotniej gali otrzymał gratulacje od innego sportowego weterana Witolda Gleske. Statuetkę otrzymał za start i ukończenie najstarszego w Polsce nocnego ultramaratonu biegowego w Boguszowie - Gorcach w Sudetach.

Piotr Mondre (ur. 1957) wywodzi się z biegania, ale z upływem lat zaczął uprawiać kolejne dyscypliny. W długiej, sportowej karierze zaliczył zawody triathlonowe na dystansie Ironman, biegał maratony, ukończył 24-godzinny maraton rowerowy, a w 2017 r. jako pan po 60-tce pokonał w szwajcarskim Niesen najdłuższe schody na Ziemi. Wówczas jako jedyny Polak.

W 2021 roku ponownie potwierdził, że wciąż nie brakuje mu zdrowia i chęci do podejmowania najbardziej ekstremalnych wyczynów. Przesunąć granice swoich możliwości i udowodnić, że stać go jeszcze na wiele postanowił w najstarszym w Polsce nocnym ultramaratonie biegowym w Boguszowie - Gorcach na Dolnym Śląsku. Pojechał tam w towarzystwie swoich przyjaciół Kamilli (ur. 1973) i Aleksandra Buś (ur. 1971) z Mostów, z którymi startuje od lat.

To była 32 edycja tych zawodów. Przygotowując się Mondre miał już pewne doświadczenie z trasy.

- Trenując do tego biegu mniej więcej wiedziałem, jak będzie skala trudności, bo w 2008 roku pobiegłem tam maraton i zająłem jedno z czołowych miejsc, w dziesiątce. Tyle, że potem organizator zmienił przebieg trasy i teraz jest ona dużo trudniejsza. Wiedziałem, że potrzebuję około 3 tygodni przygotowań. Nie za dużo, bo mógłbym przemęczyć organizm. Takie dwugodzinne treningi nie sprawiały mi kłopotu. Mogłem następnego dnia iść do pracy, jak my wszyscy. Trenowałem na naszych terenach, zaczynając przy cmentarzu żołnierzy radzieckich, biegnąc przez największe hopki, pod górę do Dziechlina.

Start nastąpił 25 czerwca o godzinie 22. Do rynku w Boguszowie - Gorcach, a więc niedługo po starcie biegli razem, ale zaraz potem lęborczanin oderwał się od młodszych przyjaciół.

- Drużki były skalne i żeby w miarę normalnie postawić całą stopę, trzeba było patrzeć, gdzie. Tam, gdzie wody opadowe wyryły koryto, trzeba było przeskoczyć z jednej strony na drugą. Było bardzo niebezpiecznie. Biegliśmy dzień po deszczu. Tam, gdzie podłoże było gliniaste nogi ślizgały się. Podbiegi był tak ostre, że zakończyłem bieg z dziurami w butach na dużych palcach. Zbieganie było trudniejsze, niż wbieganie. Mięśnie jakby ktoś przeprasował żelazkiem. Walczyłem z własnymi słabościami, ale trzeba wcześniej nastawić się psychicznie tak, żeby nie zejść z trasy. Jeśli jest się sportowcem, to w zawodach daje się z siebie wszystko, przezwycięża się słabości, jest zmęczenie, ale i zadowolenie.

Na tak ekstremalnej trasie kryzys jest nieunikniony. Jak sobie z nim poradził?

- Największy kryzys dopadł mnie około 60 kilometra. Czułem się nie za bardzo. Popełniłem trochę błędów, bo inni mieli plecaki a w nich bidony. Ja między punktami nie miałem niczego. Tylko to, co wziąłem z punktu. W biegu, który jest w nocy i w lesie brakuje tego. Na płaskim terenie to nie byłby problem. Do tego biegłem tylko w podkoszulce i spodenkach, choć sprzyjała nam pogoda. Chciało się spać, oczy zamykały się, krok biegu nie był w linii. Emocje i adrenaliny jednak wszystko przezwyciężyły. Końcówka nie była najgorsza, bo wiedziałem już, że dam radę ukończyć.

Na mecie pojawił się następnego dnia, w sobotę po godzinie 13, po 15 godzinach, 9 minutach i 25 sekundach. W kategorii 60-latków zajął 4 miejsce. Aleksander Buś był 16 w kategorii M50 (czas 16:56:16). Z powodu kontuzji Kamilla Buś musiała zejść z trasy na 72 kilometrze. Także otrzymała pamiątkowy medal.

- Mam ogromną satysfakcję z ukończenia tego ekstremalnego biegu. To było moje marzenie, żeby ukończyć bieg na 100 kilometrów w terenie górskim. Chciałem wystartować i ukończyć cały i zdrowy. Ten bieg jest zaliczany do najtrudniejszych w Polsce. Znam siebie, biegałem w różnych zawodach, ale ten bieg jest naprawdę ciężki. Gdybym był jeszcze lepiej przygotowany, to może urwałbym z dwie godziny. Podczas takiego wysiłku wszystko musi zagrać, łączy się wszystkie siły.

Ile czasu wraca się do równowagi po takim biegu?

- Przez tydzień odczuwałem bóle mięśni i miałem problem z pełnym poruszaniem się.

Już kilka razy zapowiadał, że to jego ostatnie, ekstremalne zawody.

- Chyba więcej nie odważę się. Chciałbym więcej czasu spędzać w domu, ale wątpię, że to się uda. Chcę dalej uczestniczyć w życiu sportowym. To jest bardzo fajna rzecz. Jestem aktywny w życiu i dalej chcę być. Na szczęście nie miałem nigdy większych kontuzji sportowych.

Rok wcześniej w "Rykowisku"
W 2020 r. Kamilla Buś postanowiła sprawdzić się w biegu dłuższym niż maraton, który już miała na koncie.

- Wybrałam 72 kilometry a Olek i Piotr dołączyli do mnie. Wcześniej najdłuższy mój bieg to były maratony górski i płaski.

Wybór padł na 6 edycję "RYKOwiska" ULTRA Trail w Łącku. Tam cała trójka naszych sportowców stanęła 29 sierpnia do walki z dystansem 72 kilometrów w biegu pod nazwą "Rącza Łania 72K". Przygotowywali się do biegu po płąskim terenie, ale organizator zmienił trasę, o czym oni z różnych powodów dowiedzieli się dopiero przed startem. To ich jednak nie zdemobilizowało.

- Dopiero rano przed startem dowiedzieliśmy się, że organizator zmienił trasę na trudniejszą. Byliśmy nastawieni na bieganie po płaskim terenie. Może to i dobrze, że dowiedzieliśmy się tak późno. Nikt nie wycofał się.

Piotr Mondre podkreśla, że było to wyzwanie na ich maksymalne możliwości.

- Wieczorem przed biegiem dopisywały nam humory, ale mówiłem, żebyśmy później nie płakali. No i łzy czasami same leciały. Na płaskim terenie to wyszłoby ze 100 kilometrów. Momentami było tak stromo, że ani zbiec, ani zejść, bo tak bolały mięśnie po kolejnym razie. I zaczynało się biec dopiero na wypłaszczeniu terenu.

Mondre szybko oderwał się do przyjaciół. Metę osiągnął po 10 godzinach, 54 minutach i 19 sekundach.

- To, co zrobiliśmy, to był nasz finał. Za to, ile wylaliśmy potu na treningach i stanęliśmy na starcie. Musi być konsekwencja i dyscyplina. To jest trochę ponad zakres normalnego człowieka. Biegać tyle godzin i utrzymać się w równowadze, gdzie można wywrócić się przez najmniejszy korzeń.

Państwo Buś przyznali, że czasami zdarza im się spierać na zawodach, ale tym razem było inaczej. I to Aleksander Buś bardziej potrzebował wsparcia żony.

- Byłem "zajechany" bardziej od żony. Przy drugim okrążeniu myślałem już o rezygnacji, bo tak źle się czułem. Ale trzecie poszło już w miarę, a na czwartym patrzyliśmy na zegarek, żeby zdążyć.

- Poznałam swoje możliwości jeszcze lepiej i wiem, że jestem silną kobietą. Z mężem kłócimy się na trasach maratonu, a w tym biegu wspieraliśmy się. Obmyślałam już, jak wezwać pomoc do męża w środku lasu. Jedno okrążenie zleciało mi na takim rozmyślaniu.

Aleksander Buś przeciął linię mety po 11 godzinach, 44 minutach i 31 sekundach. Kamilla Buś dwie sekundy później. Podają, że w biegu spalili ok. 7,5 tysiąca kalorii.

- To jest wspaniałe uczucie, kiedy realizuje się kolejne cele sportowe, tym bardziej w takim towarzystwie

- podkreślają zgodnie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lebork.naszemiasto.pl Nasze Miasto