Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zawodowy bokser z Gdańska szykuje się do swojej kolejnej walki. Muzyk z piorunującym lewym prostym

Maciej Pawlikowski
Był już gitarzystą i niedoszłym muzykiem dyplomowanym. Później został wicemistrzem świata w kickboxingu. Teraz wierzy, że zdominuje światową scenę boksu zawodowego, a już niedługo będzie mógł walczyć o europejski ...

Był już gitarzystą i niedoszłym muzykiem dyplomowanym. Później został wicemistrzem świata w kickboxingu. Teraz wierzy, że zdominuje światową scenę boksu zawodowego, a już niedługo będzie mógł walczyć o europejski championat jednej z zawodowych federacji. Mowa o 30-latku Michale Skierniewskim, który jest obecnie jedynym, oprócz Dariusza Michalczewskiego, bokserem zawodowym z Trójmiasta. Na razie przygotowuje się do swej kolejnej profesjonalnej walki i mówi, że wciąż jeszcze nie wie, co to znaczy dostać potężne lanie na ringu.

Z Michałem spotykamy się w sali jednej z siłowni na Zaspie. Stalowym uściskiem dłoni i szczerym uśmiechem wita mnie wysoki i postawny mężczyzna (192 cm wzrostu i 110 kilogramów wagi). Już na początku burzy jeden z kołaczących się w mej głowie stereotypów. Nie ma bowiem płaskiego, żeby nie powiedzieć rozgniecionego nosa. Gdy pytam dlaczego, wybucha śmiechem.
- Chirurgia jest teraz na takim poziomie, że akurat złamany nos nie jest dla lekarza problemem. Ręce przyszywają przecież, więc i nos też już prosto są w stanie nastawić. Takie nosy mają głównie starsi bokserzy. Teraz jest zupełnie inaczej - mówi Skierniewski.
- A w nos dostać boli? - pytam naiwnie.
- Niespecjalnie. Poza tym chyba zbyt mocno to jeszcze nie dostałem - odpowiada.
Michał z zawadiackim uśmiechem przyznaje, że jeszcze w ogóle nie bardzo wie, jak to jest przyjąć potężny cios od innego boksera.
- Szczerze mówiąc to żadnemu się to jeszcze nie udało. Dopiero kilka walk za mną i na razie to ja byłem w nich górą. Spodziewam się jednak, że kiedyś, w drodze po mistrzowski pas, ktoś może mnie przez przypadek trafić.
Mistrzostwo świata to miejmy nadzieję faktycznie przyszłość gdańszczanina. A jakie były jego początki? Michał mówi, że w wyborze takiej ścieżki pomogli mu nieświadomie jego szkolni koledzy.
- W podstawówce miałem problemy ze starszymi. Męczyli o pieniądze, czepiali się. Za każdym razem myślałem sobie, że muszę im się kiedyś zrewanżować. Któregoś dnia zapisałem się wreszcie na judo. Trenowałem jakiś czas. Przy którejś z kolejnych takich sytuacji nie wytrzymałem. Chwyciłem największego i szybko przerzuciłem go przez ramię na ziemię. Chłopaki byli w szoku i od tej pory miałem z nimi spokój - wspomina 30-letni bokser.
Po judo było krótko kilka innych sztuk walki. Później kickboxing, gdzie Skierniewski odnosił naprawdę spore sukcesy. Trenował od 1997 roku. Głównie w niewielkim klubie Beniaminek Probe Starogard Gdański. Nie przeszkodziło mu to wiele razy stawać na podium zawodów Pucharu Polski w wersji light i semi-contact. W 2005 roku został też wicemistrzem świata w formule light-contact i drugim zawodnikiem pucharu świata w tej kategorii w wadze ciężkiej. W tych osiągnieciach pomagała mu równiez w znacznym stopniu Grupa Atlas, a w szczególności jej prezes Roman Rojek.
- Zawsze lepiej czułem się w walce rękoma, niż nogami. Moim atutem była siła uderzenia i szybkość. Szczególnie lewą rękę miałem silną i mam cały czas - ostrzega pół żartem, pół serio Michał.
Przełom nastąpił przed dwoma laty. Wtedy na kickboksera uwagę zwrócił Dariusz Michalczewski. Zauważył u Skierniewskiego spory potencjał i dał mu okazję do sprawdzenia się w roli pięściarza.
- Muszę przyznać, że Darkowi zawdzięczam naprawdę bardzo wiele. Poznaliśmy się przed kilkoma laty i myślę, że bez niego, byłoby mi bardzo trudno. To on postanowił mnie sprawdzić i wysłał na kilka sparingów do Hamburga - opowiada gdańszczanin.
Skierniewski zaprezentował się na nich naprawdę świetnie. W jednym miał znaczną przewagę nad dawnym mistrzem świata i mistrzem olimpijskim z 2000 roku Aleksiejem Mazikinem. W pozostałych pojedynkach również dominował.
- Myślę, że to naprawdę zrobiło wrażenie na Michalczewskim i jeszcze paru innych osobach i zaczęli mnie traktować zupełnie poważnie. Co ważne, zaczęli także dawać kolejne szanse.
Debiut na zawodowym ringu nastąpił przed dwoma laty w Polsce. Michał podczas jednej z gal boksu zmierzył się z zawodnikiem ze Słowacji. Wygrał w porywającym stylu.
- Po 40 sekundach pierwszej rundy Słowak leżał już na deskach. Było po wszystkim - mówi z satysfakcją w głosie Skierniewski.
Później były kolejne zwycięstwa i jeden remis. Ostatnio w bezpośredniej rywalizacji o miejsce w częstochowskiej grupie zawodowej "Tomboxing team" należącej do Tomasza Babilońskiego, właściwie rozniósł swego białoruskiego przeciwnika. Tą walkę będziemy mieli okazję oglądać w nadchodzący poniedziałek na jednym z kodowanych kanałów telewizyjnych.
Niedługo Skierniewskiego czeka kolejny pojedynek (29 lutego w Nowym Sączu, przeciwnik jeszcze nieznany). Właśnie przygotowuje się do niego w Gdańsku. Wspiera go w tym rodzina - żona Ewa i czteroletnia córka Laura.
- Żona jeździ ze mną na każdą walkę. Bardzo mi pomaga, jednak samej walki nie może oglądać. Bardzo się denerwuje. Dla Laury tatuś jest z kolei prawdziwym bohaterem. Córka trzyma za mnie zawsze kciuki - twierdzi Michał.
Jego rozkład dnia jest właściwie podporządkowany w większości boksowaniu.
- Najpierw biegam od rana przez godzinę lub dłużej. Później wracam do domu na śniadanie i krótki odpoczynek. Po tym trenuję już na sali. Jakieś ćwiczenia siłowe, dopracowanie techniki. Później ewentualnie krótki sparing. Gdy zbliża się walka właściwie cały dzień to trening. Cały czas odpowiednia dieta, odżywki, dwa razy dziennie ćwiczenia. Jednym słowem reżim - wyjaśnia Michał.
Niestety, choć dla Skierniewskiego boks to coraz bardziej zawód, wciąż musi zmagać się z "prozą życia", czyli pieniędzmi na treningi. Miesięczny koszt siłowni, sali treningowej, trenera, odżywek, to kilka tysięcy złotych. Dlatego Michał wciąż prowadzi negocjacje ze sponsorami.
- Na razie pomocną dłoń wyciągnął "Atlas" i dzięki niemu mogę osiągać sukcesy. Bez sponsora na tym etapie kariery byłoby niewyobrażalnie wręcz ciężko - mówi trenujący w Gdańsku bokser - Dużo zawdzięczam również mojemu przyjacielowi Danielowi, który wspierał mnie w realizacji moich sportowych ambicji - dodaje.
Choć ma 30 lat i od wielu osób słyszał już, że swą bokserską karierę zaczyna nieco zbyt późno, nie zgadza się z tą opinią i wierzy w swój sukces.
- Średnia wieku bokserów zawodowych w mojej kategorii wagowej to około 40 lat. Ja też nie zamierzam kończyć przed 40-tką. Gdybym nie wierzył, że mogę coś poważnego w tej dyscyplinie osiągnąć, w ogóle bym się za to nie zabierał. Wystarczy spojrzeć na Gołotę. Ma 40 lat, a bije o kilkanaście lat od siebie młodszych i niedługo znów będzie walczył o mistrzowski pas. To wciąż świetny, choć przez wielu niedoceniany bokser - tłumaczy Skierniewski.
Michał przyznaje jednak, że gdyby nie wybrał kariery sportowca, być może swoich sił próbowałby w muzyce. Przez wiele lat kształcił się bowiem w szkole muzycznej i grał na gitarze w trójmiejskim zespole "Existence".
- To była fajna kapela. Graliśmy raczej ostre dźwięki. Zdarzało nam się występować przed bardzo wówczas popularnym zespołem "Illusion" Tomasza ''Lipy" Lipnickiego. Wiele dobrych wspomnień, ale zamiast gitary wybrałem rękawice - mówi Skierniewski.
- Czyli zamieniłeś ostre granie na ostre lanie - zauważam.
- Faktycznie trochę tak to wygląda - śmieje się Michał.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto