Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pielęgniarka skazana za wypuszczenie pacjenta z oddziału psychiatrycznego. Mężczyzna wpadł pod pociąg. Zdjęcia z procesu

Robert Gębuś
Pielęgniarka oddziału psychiatrycznego szpitala w Lęborku Joanna D. została skazana przez Sąd Rejonowy w Lęborku na 3 miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na rok za to że bez zgody lekarza pozwoliła na opuszczenie półotwartego oddziału psychiatrycznego 31-letniemu Waldemarowi R., choremu na schizofrenię paranoidalną.

Mężczyzna poszedł na tory i zginął uderzony przez pociąg. W trakcie procesu wyszło na jaw, że pielęgniarka nadużywała alkoholu i leczyła się z uzależnienia od leków psychotropowych

Sąd nie miał wątpliwości, że Joanna D. 54-letnia pielęgniarka lęborskiego szpitala swoją decyzją naraziła pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Nie powinna wypuszczać go z oddziału psychiatrycznego bez zgody lekarza.

Feralnego dnia, 24 maja 2014, na dyżurze Joanny D. 31-letni Waldemar R., który przebywał na oddziale półotwartym dostał pozwolenie od Joanny D. na wyjście po drobne zakupy. Pielęgniarka pozwoliła mu na to, nie pytając lekarza dyżurnego o zgodę. Było to złamanie procedur, na które wówczas - jak zwróciła uwagę sędzia Katarzyna Wesołowska - na półotwartym oddziale psychiatrycznym przymykano oko. To się zmieniło dopiero po tragicznych wydarzeniach.

Mężczyzna wyszedł, ale zamiast do sklepu, poszedł na tory i ruszył w stronę Trójmiasta. W okolicach magazynów PAGO w Lęborku potrącił go pociąg i zginął na miejscu. Jego zaginięcie dwie godziny później spostrzegła dopiero Irena Rynkiewicz, matka 31-latka i oskarżycielka posiłkowa w procesie.

- Nikt go nie szukał. Dopiero zadzwoniłam do jego kolegi i dowiedziałam się, że go nie ma. Wsiadłam w samochód i przyjechałam do Lęborka - mówi Rynkiewicz.

Prokuratura wysłała na miejsce asesora i przyjęła wersję samobójstwa. Wskazywać miał na to fakt, że według dokumentacji medycznej nosił się z takim zamiarem. Nie zgodziła się z tym Irena Rynkiewicz. W jej przekonaniu był to wypadek, a syn, któremu choroba się nasiliła szedł torami w kierunku Gdyni, gdzie mieszkała jego dziewczyna po to, by nie został zatrzymany i doprowadzony na oddział. Zdaniem Rynkiewicz śledztwo prowadzono niechlujnie. Podkreśla, że śledczy m.in. nie odnaleźli wszystkich szczątków ciała.

Czytaj również : Sąd powołał biegłych w sprawie oskarżonej pielęgniarki

Pielęgniarka zażywała leki ze szpitalnej apteczki?
Podczas rozprawy świadek Jessika F. twierdziła, że kiedy kilkakrotnie chodziła na oddział po recepty dla chorego na schizofrenię wujka, to za każdym razem widziała Joannę D. pod wpływem alkoholu.

- Ta pani otwierała mi drzwi. To był koniec lipca, początek sierpnia 2014 roku. Zaobserwowałam, że pani pielęgniarka była pod wpływem alkoholu. Wydaje mi się że znacznym stopniu - zaznawała Jessica F.

Joanna D. nie zaprzeczała, że ma problem alkoholowy, ale twierdziła, że nie piła ani 24 maja, kiedy zginął Waldemar R., ani też w całym roku 2014. Nie ma też na to dowodów, ponieważ pielęgniarka nie była badana na obecność alkoholu.

- Tego dnia nie piłam w ogóle, a na przełomie lipca i sierpnia byłam w Ustce na terapii i było niemożliwe, żeby ta pani widziała mnie pod wpływem alkoholu. Zdarzało mi się pić na dyżurach, ale to było wiele lat wcześniej- broniła się Joanna D., natomiast Irena Rynkiewicz twierdziła, że według akt pielęgniarka na terapii w Ustce przebywała w październiku 2014. Została tam wysłana przez ordynator oddziału. - Nadużywałam leków psychotropowych. Wtedy alkoholu w ogóle nie piłam - zeznawała Joanna D.

Sąd dopytywał skąd ordynator wiedziała o tym, że pielęgniarka nadużywa "psychotropów".
- Bo ginęły z apteczki - odpowiedziała Joanna D.

Czytaj również: Pielęgniarka oskarżona o narażenie zdrowia i życia pacjenta

Wiedziała, że stan chorego się pogorszył
Prokurator Okręgowy domagał się dla oskarżonej Joanny D. grzywny w wysokości 4 tys. zł. -Dowody wskazują jednoznacznie, że w wyniku decyzji Joanny D. doszło do narażenia zdrowia i życia Waldemara R. - mówił prokurator i dodawał, że w konsekwencji mężczyzna poszedł na tory i popełnił samobójstwo. Podkreślał też, że czyn pielęgniarki był nieumyślny i nie chciała, by pacjentowi stała się krzywda.

Mecenas oskarżycielki posiłkowej Ireny Rynkiewicz, Andrzej Lisek wnosił o karę wyższą od grzywny. W jego opinii nie ma dowodów na to, że Waldemar R. popełnił samobójstwo, a pielęgniarka podczas swojej pracy była permanentnie pod wpływem alkoholu, co zauważył nie tylko świadek.

- Również wyższy personel medyczny, skoro ordynator podjęła decyzję o skierowanie jej na leczenie. Musiało więc to zostać poprzedzone obserwacją, które nasunęły ordynatorowi takie wnioski - mówił Lisek, którego zdaniem szkodliwość społeczna czynu była znaczna. Wnosił o skazanie pielęgniarki, przynajmniej na karę w zawieszeniu, ponieważ działała ona niezgodnie z procedurami i etyką zawodu.

Irena Rynkiewicz na sali nie mogła opanować emocji.Jak podkreślała wcześniej, powierzyła szpitalowi swojego chorego syna i gorzko się zawiodła.

- Moje dziecko straciło życie! - denerwowała się Irena Rynkiewicz.

Matka Waldemara R. podkreślała, że pielęgniarka wiedziała, że stan pacjenta się pogorszył, bo jej syn się wcześniej skarżył i odnotowano ten fakt. Był też pod wpływem silnych leków, a mimo to pielęgniarka wypuściła go z oddziału.

Joanna D. nie pracuje już w lęborskim szpitalu. Wyraziła skruchę i prosiła o łagodny wymiar kary ze względu na liczne schorzenia, w tym cukrzycę i depresję.

- Gdybym mogła cofnąć czas, to bym do tego nie dopuściła. Bardzo żałuję, że tak się stało, jak się stało. Wszystkich bardzo przepraszam - mówiła przed sądem.

Powtórzyła, że nie piła w dniu kiedy zginął Waldemar R. Marta Malinowska, mecenas Joanny D. wnosiła o uniewinnienie swojej klientki. Argumentowała, że pielęgniarka nie chciała, by pacjentowi stała się krzywda, była oddaną pielęgniarką, o czym mówił personel wyższego i niższego szczebla, lubianą przez pacjentów, a dowodów na to, że była pod wpływem alkoholu nie ma, bo nie zostało przeprowadzone żadne badanie na jego zawartość.- Nie było żadnych wątpliwości co do stanu oskarżonej - mówiła Marta Malinowska.

Mecenas podkreślała też, że w czasie, kiedy doszło do tragedii, pacjenci, którzy wychodzili na ogród przy oddziale psychiatrycznym, łatwo mogli niepostrzeżenie wyjść poza teren szpitala. Dopiero po śmierci 31-latka procedury zaostrzono.

Sąd uznał, że wina oskarżonej nie ulega wątpliwości. Podobnie jak to, że na półotwartym oddziale pielęgniarki miały przyzwolenie na samodzielne decyzje o tym, czy pacjent może wyjść na krótko poza oddział, czy nie.

- Była taka praktyka, niezgodna z prawem, jak również niestosowana przez cały personel medyczny, że pielęgniarki bez zgody lekarza dyżurnego pozwalały pacjentom z oddziału półotwartego opuszczać szpital w celu zrobienia zakupów w pobliskich sklepach - mówiła sędzia Katarzyna Wesołowska.

Sędzia Katarzyna Wesołowska podkreśliła jednak, że Joanna D. była świadoma, na co choruje Waldemar R. i że jego stan się pogorszył, bo znalazło się to w dokumentacji medycznej.

-Tym bardziej powinno ją to zaniepokoić i zasięgnąć opinii lekarza, który tego dnia pełnił dyżur - uzasadniała sędzia Katarzyna Wesołowska.

Zdaniem sądu doszło do przestępstwa nieumyślnego i skazał ją na 3 miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na rok, dozór kuratora sądowego oraz nakaz powstrzymywania się od alkoholu i zażywania środków psychotropowych. Została obciążona również kosztami procesu i obrony, którą wyznaczono jej z urzędu. Wyrok nie jest prawomocny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lebork.naszemiasto.pl Nasze Miasto