Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lew lęborskiej fotografii

Edyta Litwiniuk
Fot. el
Zygfryd Klimek fotografuje Lębork i lęborczan od ponad pół wieku. Obserwuje jak zmieniało się miasto i ludzie. Za swój dorobek dostał ostatnio statuetkę Lęborskiego Lwa

Do Lęborka przyjechał z województwa lubelskiego. Miał wtedy zaledwie 8 lat. Pamięta, że miasto było bardzo zniszczone, całe śródmieście było w gruzach. A wszędzie pełno radzieckiego wojska.
- Przyjeżdżało wtedy dużo Polaków. Osiedlali się, zajmowali budynki. Niemcy jeszcze mieszkali, ale w krótkim czasie zostali wysiedleni - mówi Zygfryd Klimek.
Naukę rozpoczął w drugiej klasie Szkoły Podstawowej nr 4. Po jej ukończeniu trafił do Liceum Ogólnokształcącego im. S. Żeromskiego. W szkole było prowadzone kółko fotograficzne przez prof. Józefa Willme. To on odkrył fotograficzny talent w panu Zygfrydzie i namówił go do zmiany szkoły. Tak trafił do Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni Orłowie na wydział fotografii.

Reflecta

Pamięta swój pierwszy aparat. To była Reflecta 2. Kupił mu go ojciec. - Ojciec wyczuwał, że ciągnie mnie do fotografii. Wszystkie wolne chwile spędzałem na robieniu zdjęć - wspomina pan Zygfryd.
Przyznaje, że pracujący w szpitalu ojciec na początku nie krył, że najchętniej w synu widziałby lekarza, ale kiedy zauważył, że pociąga go fotografia, dał tym planom spokój. Z resztą sam też zaczął robić zdjęcia. - Ja go do tego nakłoniłem - śmieje się pan Zygfryd.
Wspomina, że każdy mógł w tamtych czasach uprawiać fotografię. - Powiększalnik i kuwety zapewniała szkoła. Aparaty, głównie Praktika, też były szkolne - mówi.
Na początku zachłyśnięty światem fotografował wszystko: ludzi, przyrodę, miasto. Nawet szkolnych kolegów, koleżanki. Z resztą im też się od czasu do czasu sprzedawało swoje zdjęcia.

czytaj także:
Samoobrona to był Lepper
Dowiedz się więcej o wyborach

Zorka

Do Gdyni przez rok dojeżdżał. Potem mieszkał w bursie Bolesławy i Edmunda Zdanowskich. - Profesor Zdanowski dużo mnie nauczył - wspomina. - Sam prowadził ciemnię, wykonywał zdjęcia różnych obiektów w Trójmieście, głównie zakładów pracy. Ja razem z nim robiłem te fotografie, potem razem je w ciemni wywoływaliśmy. To mi dało dodatkową wiedzę - mówi.
Opowiada, że w Gdyni robiło się prace fotograficzne zgodne z planem nauczania. Martwą naturę, architekturę. Zdjęcia robiło się Druchem czy Smeną.
- Ja wtedy miałem Zorkę - mówi. - To był dość drogi aparat. Dwie pensje ojca kosztował. Wiem, że na ten aparat ojciec wziął pożyczkę z kasy zapomogowo-pożyczkowej - dodaje.

Zakład

Po skończeniu szkoły przez rok mieszkał w Koszalinie. Pracował jako fotoreporter dla jednej z tamtejszych gazet.
- Cały czas usilnie próbowałem otworzyć własną pracownie. Nie mogłem, bo była wymagana praktyka. Udało mi się jednak dojść do porozumienia z Izbą Rzemieślniczą, że zdam egzamin sprawdzający - opowiada. Egzamin zdał i wkrótce mógł otworzyć swój własny zakład. Mieścił się w niewielkim pawilonie przy ul. Staromiejskiej 21. Pamięta, że było wtedy bardzo ciężko. Pomógł znowu ojciec, który wziął pożyczkę na wybudowanie zakładu i zakup sprzętu.
Przez rok pracował sam. Szybko zdobył klientów.
- Było bardzo dużo pracy. Zdjęcia wywoływałem nocami. Na nic nie miałem czasu. Nawet na spacer z dziewczyną czy wyjście do kina - opowiada.
Po kościele do fotografa
Pamięta, że kiedyś ludzie przykładali dużą wagę do zdjęć. Po ślubie, chrzcinach w kościele najpierw się szło do fotografa, żeby zrobić zdjęcie. Do dziś wspomina ile pracy było w soboty, kiedy odbywały się śluby zbiorowe.
- Do zakładu przychodziło 5-6 par na raz - wspomina. Robiło się śluby, zdjęcia legitymacyjne, do dowodów, modne były zdjęcia rodzinne. Często fotografowała się młodzież.
Dużo robił też zdjęć z uroczystości odbywających się w mieście. Pierwszomajowe pochody, święta 22 lipca.
- Jak się sfotografowało procesje w Boże Ciało i potem wywiesiło na wystawie zakładu, to komitet zaraz kazał zdjąć - śmieje się teraz z tamtych czasów.
Pamięta jak zmieniał się Lębork. - Pierwszy po wojnie wybudowany budynek to był przy ul. Orzeszkowej - wspomina. W tym czasie budowano osiedla przy ul. Jagiellońskiej, Czołgistów. Pamięta jak w mieście powstawały największe zakłady pracy: ZWAR, ZREMB, SPOMEL. - Robiło się zdjęcia pracownikom, budynkom - opowiada.

Ami

Czasy się zmieniały. Ludzie coraz częściej kupowali aparaty, modny wtedy był np. aparat Ami, i sami robili zdjęcia. Znowu przybyło pracy.
- Zdjęć już nikt w domu nie wywoływał. Przynosili je nam je do zakładu - wspomina pan Zygfryd. - Robiło się wtedy około tysiąca amatorskich zdjęć dziennie. Wszystkie były jeszcze czarno-białe.
Do dziś pamięta moment, kiedy weszła kolorowa fotografia. - To było w 1985 roku. Na początku było bardzo ciężko o materiał. W tamtych czasach zdobywało się go w jedyny możliwy sposób czyli za łapówki - opowiada. Dziś mówi, że ten kolor na pierwszych kolorowych fotografiach zmierzał bardziej w kierunku sepii nie pełnych kolorów.
- Czasem jak ktoś przyniesie takie zdjęcie w celu zrobienia reprodukcji, to się czerwienię - wyznaje. - Ale wtedy nie było technicznej możliwości żeby te zdjęcia lepiej wywołać.
Boom na fotografię kolorową zaczął się w 1990 roku. Pojawiły się zachodnie maszyny i papier. Zdjęcia nabrały blasku.

Portret

Jego ulubionymi zdjęciami były portrety.
- Lubiłem fotografować ludzi. Lubiłem też robić duży format. Jak zrobiłem takie zdjęcie 50 na 60 cm, to widziałem, że coś zrobiłem - mówi.
Twierdzi, że każdej osobie można zrobić dobre zdjęcie. Trzeba tylko odpowiednio ją ustawić i oświetlić. - Nie ma osób niefotogenicznych. Niektórzy mają tylko swoje grymasy - żartuje.
Najtrudniejsze zdjęcie?
- Jak się robiło zdjęcia dygnitarzom partyjnym, to bywało, że ręce drżały - wspomina ze śmiechem.

Cyfrówka zabiła fotografię

Pamięta wejście fotografii cyfrowej. Mówi, że zabiła prawdziwą fotografię.
- Ludzi robią setki zdjęć, a potem tego nie wywołują. Trzymają w komputerach, gromadzą nie wiedzieć po co. Zdjęcia robią już nawet telefonami. Potem przynoszą do wywołania i dziwią się, że wychodzi w powiększeniu gorsze niż na ekranie telefonu - mówi pan Zygfryd.
Przyznaje, że jest mniej pracy. Z jednej strony można wykonywać dużo więcej odbitek, bo jest już odpowiedni sprzęt. Z drugiej ludzie obrabiają zdjęcia w domu, drukują na drukarkach.
- Od zakładu odeszły śluby, robią teraz zdjęcia w plenerze - opowiada. - Pary fotografują nawet amatorzy, a potem jest płacz, że nieładnie wyszli.
Nadal najwięcej robi się zdjęć portretowych, szczególnie dzieciom. Taka moda przyszła.
- Ja już do dzieci nie mam cierpliwości - śmieje się. Nadal jeszcze pracuje w zakładzie. Nie wyobraża sobie, żeby nie pracować. Na tegorocznym Jarmarku Jakubowym wykonałem około 1000 zdjęć - mówi. Przyznaje, że robił je aparatem cyfrowym. - Ja prywatnie nie uznaję fotografii cyfrowej. To już nie jest fotografia. Spłaszcza obraz, to nie to samo. Zwłaszcza jeśli dochodzi ingerencja w komputerze - opowiada Zygfryd Klimek i przypomina definicję: - Fotografia to rysowanie światłem. A nie programem komputerowym - dodaje.
Mimo to robi zdjęcia cyfrówką. - Zniknęły z rynku dobre materiały negatywowe do tradycyjnych aparatów. Nie można już kupić dobrego filmu. Wszędzie tylko cyfrówki i piksele - mówi.
Tęskni do fotografii czarno-białej. - Fotografia czarno-biała do dziś ma swój urok. Dobrze wykonane czarno-białe zdjęcie przyciąga oko - wspomina. Takie zdjęcie ma swoją głębię, żyje samo w sobie.- Teraz takie zdjęcia robią już tylko pasjonaci - kończy z żalem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lebork.naszemiasto.pl Nasze Miasto