Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lębork. Praca w Belgii zarobki polskie

Robert Gębuś
Lębork. Praca w Belgii, ale stawki polskie - skarży się nasz Czytelnik. Firma tłumaczy, że część środków wypłacana jest w postaci dodatków do pensji i opłat za mieszkanie

Lębork. Praca w Belgii to miała być praca, dzięki której niespełna 26-letni Daniel (nazw. do wiad. red.) planował wykup mieszkania z bonifikatą na własność. Skorzystał z oferty pracy lęborskiej firmy, która wysyła tam pracowników. Nie zraziło go to, że umowa była polska, a wynagrodzenie zasadnicze płacone w złotówkach. Miał zarabiać 3959 zł. Do tego 5 euro dziennie wynagrodzenia "w naturze" oraz zapewnione lokum. Dochodziły koszty dojazdu w obie strony - 600 zł.
- To mi odpowiadało, uważałem, że zarobię pieniądze na wykup mieszkania i to było dla mnie najważniejsze - mówi Daniel.
Podpisał próbną umowę o pracę. Rozpoczynał 17 lutego. Miał pracować do 14 kwietnia.
Jak opowiada Czytelnik zakład produkujący ciastka i wafelki do lodów, w którym pracowali, mieścił się 25 km od miejsca ich zamieszkania. Za zakwaterowanie płaciła firma.

Czytaj również:Dzień Kobiet w Uniwersytecie Trzeciego Wieku

- To był taki wiejski domek, mała farma. Mieszkaliśmy tam w kilku, warunki były przyzwoite - mówi. Pierwszy zgrzyt, jak wspomina, pojawił się w momencie, kiedy okazało się, że za pięć euro dziennie, które dostają jako "wynagrodzenie w naturze", muszą też dojechać do miejsca pracy.
- Oni dawali te 5 euro, czyli 70 euro na dwa tygodnie, a do pracy w jedną stronę było 25 km - denerwuje się Daniel. - Co to jest na dwa tygodnie te 75 euro. Przecież za to jeszcze musieliśmy kupić jedzenie.

Czytaj również:Uczcili pamięc pomordowanych na plebanii

Nie narzekał jednak na pracę. Oprócz niego pracowało tam kilku lęborczan. - Praca była ciężka, ale można było się przyzwyczaić - mówi. - Po osiem godzin dziennie, weekendy wolne. Wszystko się posypało, kiedy zostaliśmy wezwani przez Belga.
Mówi, że szef wezwał jego i dwóch innych mieszkańców Lęborka. - Szef belgijski dowiedział się, że firma płaci nam równowartość 3 euro za godzinę, kiedy on sam mówił, że płaci jej za godzinę naszej pracy 15 euro. Twierdził, że nie mogą nam tyle zabierać, bo to było prawie 80 procent! - tłumaczy pan Daniel.- Właściciel zakładu wyjaśnił nam, że nie chciał brać udziału w takim wyzysku.
- Dlaczego w takim razie inni pracownicy firmy zostali i pracują? - dopytuję.
- Mają inne umowy, zgodne z belgijskim prawem - odpowiada Daniel.
Lęborczanin ma też inne zastrzeżenia. Zarzuca firmie, że dała im inne wypowiedzenia, niż obiecał właściciel zakładu, w którym pracowali.
- Belg dał nam dwudniowe wypowiedzenia i mówił, że będą dla nas korzystne - tłumaczy nasz rozmówca. - Tymczasem na świadectwie pracy, które firma nam wystawiła napisano, że umowa została rozwiązana za porozumieniem stron. Nie ma słowa, że odsyłają nas, bo nie płacili stawki wymaganej prawem. Nie było żadnego porozumienia stron, bo nie wyjechałem z własnej winy, ale zostałem odesłany z winy firmy! - uważa.
Kolejne zaskoczenie czekało go po powrocie. - Jeszcze brygadzista, Polak, tłumaczył mi że łącznie zarobiłem ponad 1000 zł, ale odliczono mi 600 zł za przyjazd i powrót oraz 50 euro za pobyt - mówi Daniel. - Na konto w Polsce wpłynęło mi 160 zł!!!

Lęborska firma już nie działa na zasadzie agencji pośrednictwa pracy. - Podmiot został wykreślony z rejestru w 2013 r. na wniosek własny agencji pośredników pracy - informuje Wojewódzki Urząd Pracy w Gdańsku.
- My nie jesteśmy pośrednikiem pracy tylko wykonawcą usług - potwierdza szef lęborskiej firmy. - Zatrudniamy Polaków i wysyłamy ich do pracy w Belgii lub wykonujemy usługi w Polsce. Nigdy nie pracujemy za stawkę godzinową. W tym wypadku otrzymywaliśmy określoną kwotę za zapakowane pudełko. Płacimy naszym pracownikom średnią krajową plus wypłatę w naturze. Razem daje to najniższą krajową belgijską. Są ludzie, którzy pracują u nas wiele lat.
Tłumaczy, że tak niska wypłata lęborczanina wynikała z tego, że w lutym dostał z góry 70 euro za dwa tygodnie, a ich nie przepracował. - Potrącono mu także kwotę za dojazd, bo nie opłacamy go pracownikom. W marcu otrzyma jeszcze pieniądze za przepracowane trzy dni lutego - tłumaczy szef firmy.
Przy okazji pokazuje zdjęcia ze zniszczeniami w pokojach, w których mieszkali lęborczanie. Głównie wulgarne napisy na drzwiach, łóżkach i materacach. Podejrzewa też lokatorów o kradzież mikrofalówki i ciastek z zakładu. Karton po mikrofalówce zapchany słodkościami miał się znaleźć w busie, którym wracali. Właściciel mówi, że nie zgłosił kradzieży. Pracownica przewoźnika potwierdziła, że znaleziono taki bagaż, choć nie wiedziała, do kogo konkretnie należał.
Szef lęborskiej firmy dzwoni też do belgijskiej brygadzistki.
- Dwóch z tych pracowników stwierdziło, że nie przyjdą do pracy, bo im się nie chce - mówi brygadzistka firmy. - Trzeci przyniósł wypowiedzenie. Narobili nam kłopotów, bo porzucili pracę. Kobieta tłumaczy też, że nie mogli rozmawiać z belgijskim właścicielem zakładu, bo nie mieli do niego dostępu.
- Z właścicielem zakładu rozmawialiśmy - broni się Daniel. - Jestem gotowy skonfrontować się z szefostwem lęborskiej firmy. A na zdjęciach nie jest mój pokój!
Firma została skontrolowana przez Państwową Inspekcje Pracy. Efekty będą znane wkrótce.

od 12 lat
Wideo

echodnia Ksiądz Łukasz Zygmunt o Triduum Paschalnym

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lebork.naszemiasto.pl Nasze Miasto