Lęborka nie trzeba było wyzwalać. Wojska niemieckiego już tu nie było, więc kilkanaście czołgów II Frontu Białoruskiego 10 marca bez zatrzymywania się przejechało przez miasto w stronę Gdańska. Mieszkańcy nie wiedzieli, że koszmar dopiero się zacznie.
Czołgi II Frontu Białoruskiego starcie z Niemcami mieli za sobą. Pod Pogorzelicami Niemcy ostrzelali ich ze wzgórza, na którym stał kościółek. Jeden z czołgow polskich został trafiony.
Za Czerwoną Armią szło wojsko zaplecza, tzw. trofiejszczycy. Mieli zabezpieczać zdobyte mienie. Ale oni je rabowali i niszczyli, brutalnie gwałcąc kobiety. W kościele św. Jakuba zgwałcili 13-letnią córkę pastora, a jego zamordowali (pochowano go w ogrodzie przy plebanii). Zostawili przy życiu księdza katolickiego. Dziewczynka przeżyła dzięki starszej pani, która mieszkała nieopodal kościoła. Opiekowała się nią i wychowywała do 18 roku życia. Dziewczyna potem wyjechała do NRF i stamtąd wspomagała opiekunkę.
Trafili nawet kurka
Być może Lębork nie ucierpiałby tak (55 proc. budynków mieszkalnych uległo zniszczeniu), gdyby nie spirytus. Powojenna historia miasta zaczęła toczyć się w browarze Johanna Caspra. Miał tu dwie potężne kadzie, każda na 55 tys. litrów. Nie zlał spirytusu, sądząc, że front przejdzie bokiem i on na nim jeszcze zarobi.
- Trofiejszczycy wywąchali spiryt - opowiada Zachariasz Frącek z Lęborskiego Bractwa Historycznego, znawca tematu. - Ale że kranu nie było, musieli po schodkach wchodzić na szczyt kadzi i po otwarciu klapy czerpać alkohol, schodzić i na dole wypełniać beczki. Kilku z nich, zamroczonych oparami spirytusu, wpadło do kadzi i utopiło się. Potem beczki turlano na Markt Platz (plac Pokoju). Było zimno. Żeby się ogrzać, żołdacy wyrzucali z okolicznych domów meble, oblewali spirytusem i podpalali. Bawili się przy tym przez kilka dni, nie trzeźwiejąc. Przy okazji dla rozrywki strzelali z pepesz w co popadło. Trafiono nawet kurka na kościele Jakuba.
Na tym się nie skończyło. Zaczęli podpalać budynki. W doskonałym stanie zachowała się apteka, bo zamieszkał tam dowódca i tam zgromadzono zapasy wojenne.
Kradli wszystko
Pijani ciągle Rosjanie włóczyli się po ulicach. Któryś dojrzał, że w starym budynku poczty obok dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 3 na ul. Kossaka ktoś się kręci. Oblali spirytusem klatkę schodową i podpalili gmach. Szkoda im było amunicji. Benzynę oszczędzano, a w Lęborku spirytusu było pod dostatkiem. Do dna jeszcze nie sięgnęli.
- Jako takich, żadnych walk nie było - dodaje Frącek. - Władza zorganizowała się w kwietniu. Patrząc na rabunek Rosjan w mieście, Polacy wysłali petycję do Warszawy w tej sprawie. Opisali, że Armia Czerwona wywozi wszystko, łącznie z torami kolejowymi. Z dwóch nitek do Słupska, została jedna. Notabene do dziś. Czego się nie udało odkręcić, wyrywano z płytami chodnikowymi.
10 kwietnia przybyła 18-osobowa szturmówka łódzka, a trzy dni później Lucjan Lewandowski z zadaniem organizowania polskiego osadnictwa. 16 zaczął pracować Urząd Ziemski, a wkrótce Zarząd Miejski. Masowo wysiedlano Niemców. Z całego kraju, głównie z dawnych Kresów osiedlali się tu nowi mieszkańcy. W sierpniu 1945 było w Lęborku 3219 mieszkańców, w grudniu już 5930, a pięć lat po wojnie - 14759.
Nadzieja w Gustloffie
Zamożniejsi lauenburczycy, których stać było na podróż eleganckim statkiem, opuszczali miasto z co cenniejszym bagażem. Poczuli się bezpiecznie, gdy zaokrętowali się w Gdańsku na Gustloffie. Stał się on trumną nie tylko gdańszczan. Kronikarze stawiają sobie pytanie, dlaczego nie wynajęli w celu ucieczki kutrów. W Łebie stało ich tak wiele.
W 1944 r. Lauenburg liczył 19 tys. obywateli. Szacuje się, że więcej niż połowa uszła z miasta. Nie zawsze z życiem.
W poczuciu winy
Żona Johanna Caspra, która została w willi, aby pilnować majątku, obwiniała siebie, że nie dopilnowała zlania do ścieku spirytusu i za pijaństwo Rosjan, które doprowadziło do pożaru miasta. Zresztą pretensje mieli też do niej sąsiedzi. Zdesperowana, powiesiła się na balustradzie w holu swojej willi. Johann dowiedział się o śmierci żony. Do Lęborka nigdy już nie wrócił. Dziś ich willa jest siedzibą Miejskiej Biblioteki Publicznej, przedtem - Komitetu Miejskiego PZPR.
Pechowy zwiadowca
Henryk Keller z Bydgoszczy, polski żołnierz-zwiadowca, wjechał na motocyklu do miasta. Nie zdążył jednak wykonać zadania i wrócić z meldunkiem. Dosięgła go kula jakiegoś zdesperowanego dobrego strzelca. Strzał padł z okna naprzeciwko kościoła Salvatora (dziś pw. NMP Królowej Polski). Śmiertelnie ugodzony żołnierz padł na placyku przed świątynią.
Śmierć Kellera widział niejaki Augustyniak, kamieniarz. W 1968 r. opisał to. Augustyniak po dwóch dniach przyszedł obejrzeć ciągle leżącego żołnierza. Ktoś mu ukradł buty. Po kolejnych 2-3 dniach pochowali go Polacy w miejscu, gdzie zginął. Nad nim postawiono pomnik.
Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?