Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kiedyś stanę na własnych nogach

IWONA PTASIŃSKA
Tragiczny wypadek na budowie zmienił życie młodego człowieka. Z mężczyzny pracowitego i pełnego energii stał się inwalidą. On jednak wierzy, że upór w rehabilitacji sprawi, że będzie jeszcze chodził.

Tragiczny wypadek na budowie zmienił życie młodego człowieka. Z mężczyzny pracowitego i pełnego energii stał się inwalidą. On jednak wierzy, że upór w rehabilitacji sprawi, że będzie jeszcze chodził. Lekarze mówią, że nie ma na to nadziei.

- Wiara czyni cuda - uśmiecha się 34-letni Dariusz Czaja. Jest pogodnym człowiekiem. - Nigdy się nie poddaję.
Dariusz Czaja od dziecka był ruchliwy i dynamiczny. Tak było i w szkole podstawowej, i w firmie budowlanej Stanisława Bielaka w Mostach, gdzie zaczął pracować jako nastolatek.
- Wszędzie go było pełno - mówi Katarzyna, z którą ożenił się w 1996 r. Miał wtedy 22 lata. - Umiał znaleźć sobie zajęcie. W domu bez proszenia zrobił wszystko: przybił, zawiesił, wymalował, posprzątał. Bardzo często jeszcze zrobił coś dla innych. Zaraz stawał się dobrym fachowcem, gdy tylko zabierał się za jakąś pracę fizyczną. Czego się tknął, od razu mu to dobrze wychodziło.
- Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych do zrobienia - potwierdza pan Darek. - Znam się na ciesielce, budownictwie, glazurnictwie, hydraulice. Lubię być przydatny. Dlatego teraz jest mi ciężko z tego powodu, że wózek mnie ogranicza.


Grom z jasnego nieba

1 czerwca 2005 roku o 3 nad ranem wyjechał z Lęborka do Gdyni. Pracował wtedy przy stawianiu dużego bloku: Kaskady Redłowskiej na zbiegu al. Zwycięstwa i ul. Redłowskiej w Gdyni. Co się stało i jak, dowiedział się, jak się ocknął wiele dni potem, od żony, której o wypadku opowiedział Bartosz Klinkosz, kolega z Lęborka, pracujący na innej budowie w Gdyni. A przytomność odzyskał dopiero 27 czerwca. Leżał już wtedy na chirurgii w Miejskim Szpitalu w Gdyni.
- Otworzyłem oczy i nie wiedziałem, co się dzieje. To była tragedia - wspomina pan Darek. - Poruszyłem rękami, ale czucie miałem tylko do klatki piersiowej i tak jest do dziś.
Żona mu wtedy przeczytała z gazety, jak kilka minut przed godz. 8 nagle w ułamku sekundy złamało się ramię wysięgnika maszyny, pompującej beton do fundamentów gmachu. Jego 25-letni kolega, Andrzej Socha, zginął na miejscu zmiażdżony, a jego strażacy odcięli od podłoża razem z czterema prętami zbrojeniowymi, które wbiły się w ciało. Karetka pogotowia już czekała. Na miejscu byli policja, prokurator i przedstawiciele Państwowej Inspekcji Pracy. Piotr Hanyż, dyrektor ds. realizacji budów firmy Allcon, która realizowała inwestycję, szef projektu Kaskady Redłowskiej, twierdził, że takiego wypadku jeszcze nie widział, że przestrzegali norm bezpieczeństwa, że było to zdarzenie losowe, bo urządzenie miało zaledwie 6 lat i jego przęsło nie powinno się było złamać, tym bardziej w punkcie prostym, nie na zgięciu. Także żona mu powiedziała, że lekarze na intensywnej terapii 27 dni walczyli o jego życie. Że 11 dni był nieprzytomny. Że obudził się na chwilę, czego pan Darek nie pamięta. Że dostał zapalenia płuc.
- Lekarz powiedział mi, żebym nie liczyła na nic dobrego, bo z tego to już raczej mąż nie wyjdzie - wspomina pani Katarzyna. - Codziennie byłam na intensywnej terapii. I potem na chirurgii, dokąd męża przenieśli.


Inne życie

1 lipca Dariusz Czaja wrócił do Lęborka. Parę dni później żona załatwiła mu u Edwarda Rychlickiego, znanego w Lęborku darczyńcy, wózek. W styczniu pan Edward podarował mu akumulatorowy. Brat, Józef, zrobił specjalny podjazd i wprost z pokoju można wózkiem wyjechać na dwór. Na szczęście Czajowie mieszkają na parterze.
Dwa lata leczyła pani Katarzyna odleżyny męża, których nabawił się w szpitalu i masowała mu nogi. Pan Darek praktycznie cały dzień ćwiczy. Zaczął w listopadzie 2005 r. w ogródku na podnośniku stabilizująco-pionizującym. Zakupiono dla niego to urządzenie z pieniędzy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Od ubiegłego września kontynuuje rehabilitację w lęborskim szpitalu z małymi przerwami. Przy dobrej pogodzie ćwiczy także w ogródku. Wypracował tak mięśnie rąk i barków, że potrafi przemieścić się z wózka na łóżko, fotel czy na podłogę.
Lekarze zdecydowanie orzekli, że nic więcej nie da się zrobić. Chodzić nie będzie. Kręgosłup uszkodzony między 7 a 8 kręgiem, a 8 krąg rozkawałkowany.
- Nie zaniecham ćwiczeń - upiera się pan Darek, - bo nie chcę doprowadzić do zaniku mięśni. Wierzę, że będę chodził.


W ciasnocie i na zasiłkach

Problemem Czajów było mieszkanie. Do końca października żyli na 9 m kw., w pokoiku, zrobionym z kuchni mieszkania mamy pani Katarzyny. A jest ich przecież czworo - Darek i Katarzyna oraz dzieci - Emil i Ewelina. Na obiecane większe od miasta czekali przez dwa lata, coraz bardziej się denerwując. Socjalny lokal zastępczy obiecał im burmistrz w 2005 r.
- Uzbrajałem się w cierpliwość, gdy państwo Czajowie pojawiali się w moim gabinecie, żeby mi się przypomnieć - mówi Witold Namyślak. - A mnie nie trzeba było niczego przypominać, bo miałem ich cały czas na uwadze, ale również to, że potrzebne im jest takie mieszkanie, które miałoby nie tylko odpowiedni metraż i znajdowało się na parterze, ale i w stosownym miejscu miasta.
Przed opuszczeniem fotela w ratuszu Witold Namyślak, teraz już poseł na Sejm RP, dotrzymał słowa. Czajowie remontują otrzymany 25 października lokal.
Nadal są w trudnej sytuacji materialnej. Przed wypadkiem pan Darek był w stanie zarobić na rodzinę. Teraz utrzymują się z zasiłku MOPS (150-200 zł), rodzinnego (153 zł) i renty chorobowej w wysokości 770 zł, bo na szczęście Czaja był i jest ubezpieczony w ZUS. Odszkodowania pan Darek nie dostał, bo nie był etatowym pracownikiem firmy podwykonawczej, budującej feralne fundamenty. Tak stwierdziła inspekcja pracy. Tylko firma Bauhaus z Sopotu, jeden z podwykonawców budowy, trochę pomaga. Dała poszkodowanemu parę razy od 300 do 1000 zł. Andrzej Czubkowski, inny podwykonawca, który bezpośrednio zatrudniał Dariusza Czaję, dwa razy przesłał po 500 zł, prawdopodobnie ze zbiórki pracowników, potem raz 300 zł i kilka razy po 200 zł. Z powództwa cywilnego prawnik pana Darka walczy o należne mu od ANBUD-u (podwykonawcy Allconu) odszkodowanie. Na same leki wydał już Czaja ponad 10 tys. zł. Datki nie załatwiają sprawy.
- Żona nie może pracować. Niestety, potrzebuję całodobowej opieki - uważa pan Darek. - Cały czas liczę, że w końcu to odszkodowanie za wypadek dostanę. Przecież doszło do niego nie z mojej winy.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lebork.naszemiasto.pl Nasze Miasto