Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chciał przekazać ważną wiadomość. Zmarł w niedzielę

AIP
Piotr S. nie żyje. Córka, syn i brat o dramatycznym geście mężczyzny
Piotr S. nie żyje. Córka, syn i brat o dramatycznym geście mężczyzny Fot. Szymon Starnawski
Akt samopodpalenia przed Pałacem Kultury i Nauki, do którego doszło w połowie października w Warszawie, wstrząsnął opinią publiczną. 54-letni Piotr S. przyjechał z Niepołomic, aby upublicznić swój dramatyczny apel polityczny. W niedzielę po południu portal oko.press podał, że mężczyzna zmarł w szpitalu.

Przechodzący w pobliżu Placu Defilad ludzie, najpierw usłyszeli krzyk, potem dostrzegli ogień. Zapanowała konsternacja. Okazało się, że płonie człowiek. Świadkami tego dramatycznego zdarzenia byli wychodzący właśnie z sesji, radni miasta. Była szesnasta trzydzieści.

- Wyszliśmy razem z koleżanką z Pałacu Kultury, widać było czarny dym - wspomina jeden ze świadków, radny Inicjatywy Polskiej Tomasz Sybilski. - Na początku myśleliśmy, że pali się samochód, ale po chwili było słychać, że ktoś po prostu krzyczy – opowiada.

Na miejsce od razu wezwane zostały służby, ale jeszcze przed ich przyjazdem 54-latka próbowali ratować przypadkowi przechodnie - jak się potem okazało, pracownicy Pałacu Kultury i Nauki. To oni ugasili ogień. - Pozostawił tam megafon, z którego cały czas leciała piosenka "Wolność". W którymś momencie zorientowaliśmy się, że skończyła się muzyka i również było słychać słowa. Nie wszystko dało się usłyszeć, ale ten człowiek apelował, aby mu nie pomagać, aby go nie ratować. Prosił, żeby upublicznić ten list - mówi Tomasz Sybilski. - Treść, gdzie opisane są kwestie związane z łamaniem demokracji w Polsce, nieprzestrzeganiem konstytucji, dyskryminacją mniejszości w naszym kraju, brzmiały jak tekst człowieka zatroskanego o los swojego kraju - dodaje radna Inicjatywy Polskiej Paulina Piechna-Więckiewicz.

Gdy kilka minut po tym, jak się podpalił, na miejsce przyjechała straż pożarna, mężczyzna był już prawdopodobnie nieprzytomny. - Leżał na brzuchu, miał mocno opalone ubranie. Obróciliśmy go na plecy, tak żebyśmy mogli skontrolować jego czynności życiowe. Oddychał. W tym momencie przyjechało pogotowie ratunkowe, które "przejęło" mężczyznę - mówi Jakub Okólski z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej m.st. Warszawy. Ciężko poparzonego 54-latka przewieziono do szpitala. Poparzenia ciała okazały się bardzo rozległe. Lekarze utrzymywali go w stanie śpiączki farmakologicznej. - Nawet niewielkie poparzenie niesie za sobą dużą reakcję bólową, a w przypadkach, gdy poparzona jest znaczna powierzchnia ciała, to odczucie bólu musi być wyłączone – tłumaczył Jarosław Kowal z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. Mężczyzny jednak nie udało się uratować. W niedzielę po południu portal oko.press podał informację o śmierci Piotra S.

Kim jest mężczyzna, który podpalił się na Placu Defilad i dlaczego zdecydował się na tak desperacki krok?
Dotarliśmy do rodziny 54-latka w Niepołomicach. Mężczyzna pracuje prowadząc szkolenia z zakresu pozyskiwania środków unijnych, ma dwoje dzieci. Jak przyznają jego bliscy, nic nie wskazywało na to, że pan Piotr zamierza odebrać sobie życie. Jak twierdzą, zachowanie mężczyzny przed wyjazdem do Warszawy nie wzbudzało żadnych podejrzeń. - Widzieliśmy się w środę wieczorem. Wszystko było normalnie. Tata mnie poprosił, żebym wyniósł śmieci segregowane, żebym może odkurzył, bo mamie na tym zależy - relacjonuje syn pana Piotra, doktorant Akademii Górniczo-Hutniczej. - Nie rozmawialiśmy dużo, ponieważ byłem zmęczony po całym dniu pracy - wspomina i dodaje, że wyjazd ojca do Warszawy nie był niczym zaskakującym. - Miał pojechać na szkolenie, tak jak jeździ od czasu do czasu, więc nie było w tym nic dziwnego. Nie dopytywałem się - mówi. Chociaż mężczyźni dużo ze sobą nie rozmawiają, syn pana Piotra zaprzecza, jakoby kontakt między nimi był zły. - Myślę, że się bardzo dobrze rozumiemy, natomiast szanowaliśmy bardzo swoją odrębność – twierdzi.

Córka pana Piotra, doktorantka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, zwraca natomiast uwagę na fakt, że ojciec zawsze szanował jej odrębność i bardzo wspierał ją w tym, co robiła. - Zawsze był bardzo opanowany. Ta wrażliwość przejawiała się w tym, że bardzo lubił pisać krótkie limeryki czy wiersze. Zawsze były to teksty głębsze i bardzo przemyślane. Było w nich widać, że za tym stoi wrażliwa osoba - mówi kobieta. Jak twierdzi, pan Piotr nie lubi publicznych miejsc, gdzie znajduje się dużo ludzi i jest głośno. - Ojciec jest niesamowicie inteligentnym człowiekiem. Jest człowiekiem wielu talentów - dodaje syn pana Piotra. Pan Piotr od kilku lat borykał się z depresją. Czy choroba mogła mieć wpływ na jego decyzję? - Gdyby chciał po prostu zakończyć swoje życie, jako bardzo inteligentny człowiek znalazłby wiele innych, mniej spektakularnych i szybszych dla niego metod, żeby to zrobić - uważa syn mężczyzny.

- To, co zrobił, to jest "statement" polityczny i nie ma nic wspólnego z jego chorobą - twierdzi córka pana Piotra. - Odzywał się mało, ale jeżeli już zabrał głos w jakiejś sprawie, to często zadawał pytania i zazwyczaj były to pytania, które pozwalały się zastanowić nad tym, co się robi, nad własnymi motywami, i dobrze ocenić tę sytuację – dodaje. - Dla mnie Piotr to jest taki człowiek, który wyznacza pewne normy i pewne zasady. Pokazywał mi to, że warto się zastanowić, co innym mówimy, co robimy, bo to może innych zranić. To jest taki człowiek, na którym zawsze można polegać. Posiadanie takich przyjaciół jak Piotr, to jest ogromny dar - mówi przyjaciółka mężczyzny, Anna Hejda.

Pan Artur, brat 54-latka, który nie utrzymuje z nim kontaktów, jest przekonany, że Piotr S. nie działał spontanicznie, a swój czyn dokładnie przemyślał. - Nie był to człowiek zapalczywy, jego gestu nie możemy rozumieć w tym charakterze, że nagle coś zauważył, coś usłyszał, pojechał i się podpalił. Cała sytuacja była przemyślana, o czym świadczy dokument, który przygotował, megafon, nagrana piosenka - mówi pan Artur.

- Naszą rolą w tej chwili jest uszanowanie tego, na czym mu zależało. On to bardzo mocno powiedział, na czym mu zależało - uważa Anna Hejda. - Jeżeli chociaż nawet kilkanaście osób po tym, co Piotr zrobił i napisał, trochę sobie przemyśli sprawy, trochę się zastanowi nad tym, do czego zdążamy, to pewnie o to chodziło – dodaje. - Nie mogę się pogodzić z taką formą - mówi córka pana Piotra i dodaje: - Mimo wszystko szanuję jego odwagę, że był w stanie ponieść aż taką ofiarę za sprawę, w którą wierzył. Bardzo bym chciała, żeby to coś dało, żeby nie poszło na marne.

Czytaj też:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto