Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Alicja Baran zginęła 25 lat temu w drodze do Łeby. Rodzice nastolatki wciąż wierzą, że uda się schwytać mordercę | ZDJĘCIA

Robert Gębuś
Robert Gębuś
Rodzice nastolatki z Trzebnicy koło Przemyśla wciąż wierzą, że uda się schwytać mordercę
Rodzice nastolatki z Trzebnicy koło Przemyśla wciąż wierzą, że uda się schwytać mordercę R.Gębuś
Miała 19 lat, głowę pełną marzeń, wiarę w ludzi i kochała morze, które zdążyła zobaczyć tylko raz w życiu. W sierpniu minęło ćwierć wieku od tajemniczej śmierci Alicji Baran z Trzebnicy koło Przemyśla, która w sierpniu 1997 roku wybrała się do Łeby. Ciało 19-latki znaleziono miesiąc później, porzucone w lesie, kilka kilometrów od celu jej podróży. Dziś o jej śmierci przypomina przydrożny krzyż, postawiony przez jej rodziców w miejscu znalezienia zwłok dziewczyny. Dla nich ta tragedia nigdy się nie skończy, dopóki nie znajdzie się sprawca tej zbrodni.

Wąski fragment asfaltowej drogi w okolicy Steknicy dziś wiedzie pomiędzy nową DW-214 a torowiskiem. W 1997 roku stanowił główną drogę dojazdową do Łeby. W pobliżu torów i drogi rośnie las, do zabudowań daleko. Właśnie tu, 18 września 1997 w zaroślach, grzybiarze znaleźli ciało 19-latki, którą przez miesiąc szukała policja w całej Polsce.

Ćwierć wieku po śmierci Ali Baran jej rodzice postawili w tym miejscu nowy krzyż. "W tym miejscu 18 września 1997 roku zostało znalezione ciało Alicji Baran - lat 19 z Trzebnicy, zamordowanej przez nieznanego sprawcę 19 sierpnia 1997 roku. Przechodniu, polecamy Ci naszą córkę modlitewnej pamięci. Rodzice." - informuje umieszczona na krzyżu tablica.

- Przyjaciel nasz pomógł nam zrobić napis. Może teraz zgłosi się ktoś, kto coś wie... - w cichym głosie Teresy Baran, mamy Ali, tli się jeszcze nadzieja, że policja znajdzie sprawcę i zakończy ich udrękę. - Chcemy żeby sprawiedliwości stała się zadość. Żeby taka zbrodnia się nie powtórzyła. Ktoś odebrał życie naszemu dziecku a my z tą raną żyjemy do dzisiaj. Chowaliśmy ją do 19 roku, żeby jakiś zwyrodnialec ją zamordował.

Alicja Baran kochała morze

Uśmiechnięta, długowłosa dziewczyna w okularach spogląda ze zdjęcia, wykonanego w mieszkaniu w Trzebnicy. Stoi na tle okna z różową firaną, ubrana w swoją ulubioną, krótką sukienkę w niebiesko-różowe kwiaty. Miała ją ze sobą w plecaku, kiedy jechała do Łeby.

Po raz pierwszy wybierała się na morze, w którym dotąd kochała się tylko nad odległość.

-Kochała morskie zwierzęta, szczególnie delfiny, stąd jej zainteresowania morzem. Dlatego wybrała się do Łeby - mówi Teresa Baran, mama Ali.

Ten żywioł fascynował Alę, chciała związać z nim swoje zawodowe życie. We I uczęszczała do klasy fotograficznej. Po ukończeniu szkoły chciała połączyć obie pasje i zająć się podwodną fotografią.

Gdyby nie wakacyjny wyjazd do Łeby, dziś miałaby 44 lata. Ile ze swoich planów udałoby się jej urzeczywistnić i czy dziś nurkowałaby z aparatem fotograficznym w ręku? A może jej podwodne zdjęcia zdobiłyby okładki znanych pism? Tego nie dowiemy się już nigdy.

Ala wraz z Beatą, swoją koleżanką z Jelcza, zarezerwowały kwaterę w Łebie, przy ul. Sosnowej. Do Łeby wyjechały 11 sierpnia 1997 roku. Najpierw do znajomej do Łodzi, stamtąd autostopem do Chałup i dalej, również okazją, do Łeby.
Dziewczyna lubiła taki sposób podróżowania.

-Ala była bardzo lubiana i sama też lubiła poznawać ludzi, rozmawiać z nimi. Nie bała się ich. Była ufna, wesoła, kochała podróżować... - opisuje córkę mama Ali.
- I to ją zgubiło - wytrącił tata nastolatki. - Myślała, że wszyscy są tacy jak ona...

Ostatnia droga nad morze

Podróż nad Bałtyk Ala musiała rozdzielić na dwa etapy. Wszystko przez zaplanowane rodzinne wesele w Nienadowie koło Przemyśla. Obiecała rodzicom że przyjedzie z Łeby na ślub a koleżankę zapewniła, że po weselu wróci do niej nad morze. Udało jej się spełnić tylko to pierwsze zobowiązanie.

Po weselu, 19 sierpnia wsiadła w PKS do Przemyśla, tam w pociąg do Gdyni, gdzie miała przesiadkę do Lęborka. Jednak nad morze już nie dotarła.

Mama Ali pamięta każdy szczegół i każde słowo z ostatniej rozmowy z córką, którą pożegnała na przystanku PKS.

- Wynajęły w Łebie kwaterę, u starszej pani w Łebie. Zapłaciły do czwartku. Przerwała ten urlop, bo jechaliśmy na ślub w okolicach Przemyśla. Po nim, we wtorek, Ala wyjechała do Łeby. Mówiłam jej, że przecież to tylko na dwa dni jedzie... - wspomina Teresa Baran. - Ona odpowiedziała mi, że sama ją uczyłam, zeby dotrzymywać słowa a obiecała że przyjedzie z powrotem do Łeby. Nie dojechała już tam...

Kiedy dziewczyna nie pojawiła się na kwaterze w Łebie, rodzice Ali odebrali telefon od zniecierpliwionej koleżanki. Dopytywała dlaczego dziewczyna nie przyjechała.

- Zamarliśmy. Ziemia nam się spod nóg osunęła - wspomina Teresa Baran. -J ak nie przyjechała, skoro wyjechała - odpowiedziałam. Wiedziałam, że coś się stało. Bo to nie było w jej stylu, żeby zniknąć i nic nie powiedzieć.

Rodzice powiadomili policję. Z Łeby wróciła koleżanka Ali, odwiedziła jej rodziców, pytała o przyjaciółkę a losy dziewczyny wciąż były nieznane. Nastolatkę poszukiwano w całym kraju. Rodzice zaczęli też działać też na własną rękę.

O zaginionej Ali rozpisywały się media.

- Zaczęliśmy nagłaśniać sprawę. Rozwiesiliśmy plakaty na trasie, która się poruszała. Za pozwoleniem panów z PKP, nakleiliśmy je na stacjach kolejowych na trasie od Przemyśla przez Gdańsk do Łeby. Prosiliśmy dziennikarzy, żeby pisali artykuły. Również "Dziennik Bałtycki" o tym pisał - wspomina Pani Teresa.

Przez miesiąc rodzice żyli w niepewności o los córki, ale wciąż wierzyli, że jednak Ala znajdzie się żywa. Ta nadzieja prysła 18 września 1997 roku, kiedy zwłoki dziewczyny w stanie zaawansowanego rozkładu znaleźli grzybiarze. Leżały twarzą do ziemi, w pobliżu torów kolejowych, niedaleko leśnej drogi prowadzącej do Steknicy.

Dziewczynę rozpoznano po białych skarpetach i adidasie na nodze. Ostatecznym potwierdzeniem tożsamości był badania DNA, oraz wynik superprojekcji, czyli komputerowego naniesienia na czaszkę zdjęcia Alicji Baran. Rodzice przeżyli koszmar identyfikacji zwłok ukochanego dziecka.

-Szczątki były zeszkieletowe - wspomina Teresa Baran drżącym głosem. - Przyjeżdżaliśmy do Lęborka, żeby pobrać DNA. Było badane przez 2 instytuty. Ala miała na sobie tylko skarpetki i but. Można też było ją rozpoznać po charakterystycznym uzębieniu. Miała przerwę pomiędzy jedynkami. Chodziłam z nią do dentysty, stomatolog zalewała jej tę przerwę specjalnym wypełniaczem. Można ją było po tym rozpoznać.

Zwłoki dziewczyny były odarte z ubrania. Przetrząśnięto miejsce znalezienia ciała. W pobliżu natrafiono na należący do Ali złoty łańcuszek z literką A i zawieszką w kształcie delfina, co pozwoliło śledczym wstępnie wykluczyć motyw rabunkowy. Jedną z hipotez, którą przyjęła prokuratura była wersja, że dziewczyna została zgwałcona i zamordowana. To nie był jednak jedyny rozważany scenariusz.

Szukali pomocy u jasnowidza

Na biurku szefa lęborskiej prokuratury leży góra teczek z aktami sprawy Alicji Baran. Sprawa została umorzona. Wiele pracy wykonano, ale niewiele udało się wyjaśnić.

- Oceniając z perspektywy działania policji i prokuratury nie można powiedzieć, zeby cokolwiek zostało zaniechane. Wykonano ogromną pracę

- podkreśla Patryk Wegner, szef lęborskiej prokuratury rejonowej.

Prześledzono dokładnie marszrutę Ali do Lęborka. Wiadomo, że tam dojechała.

- Ta droga z Bieszczad nad morze była dokładnie sprawdzona - zaznacza Wegner. - Byli przesłuchiwani ludzie, sprawdzani pracownicy pociągów. Nie ma żadnej wątpliwości, że Alicja Baran sierpniowego dnia pojawiła się w Lęborku.

Śledczy dotarli do świadka, który widział Alę Baran na dworcu PKP w Lęborku. To 22-letni mężczyzna z Gdyni. Sam zgłosił się na policję. Przesłuchano go dwukrotnie, krótko po zdarzeniu oraz 3 lata temu, kiedy akta trafiły do Archiwum X, gdańskiej komórki zajmującej się nierozwiązanymi sprawami.

Mężczyzna zgodził się też na badanie wariografem, chociaż ostatecznie go nie wykonano. Opowiedział, że w Lęborku rozmawiał z dziewczyną, której odjechał pociąg do Łeby.

- Spotkał dziewczynę, patrzyła na rozkład jazdy i usiłowała jak najszybciej dostać się do Łeby - mówi Patryk Wegner. - Na pociąg musiałaby czekać co najmniej 3 godziny. Miała jeszcze możliwość dotarcia do Łeby pociągiem i autobusem. Mężczyzna poradził jej skorzystanie z PKS-u, ale czym ostatecznie pojechała do Łeby, nie wiadomo. Z akt wynika, że była autostopowiczką. Lubiła korzystać z autostopu, mogła w ten sposób oszczędzić pieniądze.

Na dworcu PKP urywa się trop. Rodzice Ali chwytali się wszystkiego, co mogłoby pomóc w wyjaśnieniu tajemnicy śmierci ich dziecka. Odwiedzili nawet Krzysztofa Jackowskiego, jasnowidza z Człuchowa.

- Jackowski powiedział, że zapoznała człowieka, z którym dużo rozmawiała, a jeżeli dużo rozmawiała, to musiała mieć czas - uważa Teresa Baran. - Może to było w pociągu, może w samochodzie z Lęborka do Łeby. Był czas na rozmowę, otwarcie się, zdobycie zaufania dziecka. Mogła poznać sprawce w pociągu, jadąc z Przemyśla do Gdańska. Później miała się przesiąść na pociąg do Lęborka, a z Lęborka do Łeby. Na tej trasie mogła spotkać potencjalnego sprawcę tej zbrodni - przypuszcza mama nastolatki.

Zabójstwo bez śladów zabójstwa?

Do sprawy śmierci Alicji Baran powrócono niedawno w programie 997. W rekonstrukcji wydarzeń przedstawiono hipotezę, według której Alicja Baran poznaje w pociągu do Lęborka mężczyznę, a ten proponuje jej podwiezienie autem do Łeby. Nastolatka przesiada się w Lęborku do jego samochodu i w drodze nad morze zostaje przez niego zaatakowana, zgwałcona i zabita uderzeniem drewnianym podkładem kolejowym.

Taki scenariusz nie jest wykluczony, ale prokurator podkreśla, że nie ma na to żadnych dowodów.

- Jeśli chodzi o podróż do Lęborka, to wiemy, że najpierw jechała autobusem, potem wsiadła do pociągu, a dalej nie wynika, że poznała kogoś, podróżowała z kimś, czy że ktoś za nią chodził. Podróżowała młoda osoba. Widzieli ją ludzie w pociągu. Tyle wiemy na pewno - mówi Patryk Wegner.

Nikt nie wie też, czy Ala wsiadła do autobusu, czy samochodu. Śledczy jako jedną z wersji przyjmują, że zabiła ją osoba, która 19-latkę podwoziła autem do Łeby, ale w tej historii nic nie jest pewne. Nie wiadomo nawet jak zginęła Alicja Baran.

Przy zmumifikowanych zwłokach znaleziono drewniany podkład kolejowy, na którym były ludzkie włosy i krew. Wstępnie przyjęto, że mogło być to narzędzie zbrodni, jednak krew na podkładzie okazała się... krwią zwierzęcą.

- Włosy na podkładzie kolejowym należały do Alicji Baran ale ekspertyza DNA wykazała, że była to krew zwierzęcia z rodziny zającowatych - mówi Patryk Wegner.

Także obrażenia ciała także nie wskazywały na to, że dziewczyna zginęła od uderzenia podkładem kolejowym. Ani że w ogóle ktoś ją zabił. Nie znaleziono żadnych odcisków palców, ani nie udało sie ustalić przyczyny zgonu.

- Czy są takie uderzenia podkładem, które nie spowodowałyby pęknięcia czaszki? Bo nie znaleziono ich ani na tkankach miękkich, które w niewielkiej ilości pozostały ani na kośćcu. Nie było charakterystycznych pęknięć na czaszce. Nie ma śladów po np. użyciu noża, czy ciężkiego przedmiotu. Wykonana sekcja zwłok i szereg badań specjalistycznych nie pozwoliły na ustalenie przyczyny śmierci, a wiązało się to przede wszystkim ze stanem znalezionego ciała. Doszło do częściowego zmumifikowania. Z rąk zostały kości - wyjaśnia Patryk Wegner i podkreśla: - Nie ma przyczyny śmierci, więc nie ma pewności, że to była zbrodnia. Tak też uznał prokurator, który to postępowanie kończył w 1998.

Złoty łańcuszek Ali, znaleziony przy ciele, również nie przesądza o motywie, ani że w ogóle doszło do zabójstwa. Prokurator podkreśla, że śledczy nie trzymali się wyłącznie jednej wersji wydarzeń. Zakładano m.in. również taką, że została potrącona przez samochód i ktoś wyrzucił ciało w krzaki, oraz że ktoś mógł Alę podwieźć kawałek, potem szła pieszo i wtedy została zaatakowana.

Śledczy brali też pod uwagę potrącenie lub wypadnięcie z pociągu. Te wersje prokurator uznaje ją jednak za mało prawdopodobne.

- Sprawa była nagłośniona w mediach. Myślę że osoba, która podwiozłaby ją kawałek do Steknicy i wysadziła przy lesie, zgłosiłaby się do nas. Nie miałby nic do ukrycia. Poza tym zwłoki znaleziono w pewnym oddaleniu od torów, niekompletnie ubrane i wersja, że wypadła z pociągu jest raczej niemożliwa. Nie pokusiłbym się o to, żeby spekulować co tak naprawdę się stało -akcentuje Patryk Wegner który dodaje, że gdyby do zbrodni doszło dziś, sprawa była prostsza do rozwiązania. - Dziś Ala byłaby zarejestrowana na kilkudziesięciu, lub stu monitoringach, miałaby telefon komórkowy, można by prześledzić logowania. Stało się to w odległych czasach, kiedy nie było tej wszechobecnej elektroniki i permanentnej inwigilacji. I to minus tej sytuacji.

O tym, że ich córka została zamordowana, przekonani są natomiast rodzice Alicji Baran. Przypuszczają też, że sprawca pochodził z okolicy Steknicy. Tłumaczą, że musiał dobrze orientować się w terenie, bo ciało leżało przy drodze, która zdaniem rodziców Ali, sprawca znał.

- To nie mógł być ktoś obcy, tylko osoba z tego terenu. Na tej drodze był zakręt drogi biegnącej do Łeby. Trzeba było wiedzieć, że jest tu możliwość wjazdu do lasu. Ale też trudno ustalić, gdzie dziecko skonało. Czy tutaj, czy gdzie indziej... Może ktoś coś na ten temat wie... - mówi Teresa Baran.

Rodzice Ali mają nadzieję, że pojawią się nowe okoliczności, ktoś sobie coś przypomni, może znajdą się ludzie, którym wpadły w oko rzeczy, które Ala miała ze sobą. Przy ciele ich nie odnaleziono i mógł zabrać je sprawca. Jest wśród nich nietypowy plecak z ubraniami.

- Miała ze sobą charakterystyczną sukienkę, podręczne kosmetyki. Plecaczek, charakterystyczny, bo zakupiony za granicą, w Grecji, z nietypowymi zapięciami - podkreśla mama Ali. - Nie znaleziono ani plecaka, ani sukienki, w różowe liście dębu. Miała też krótkie spodenki, ale nic nie znaleziono przy naszym dziecku.

Steknica niewiele pamięta

Zabudowania Steknicy znajdują się w pewnym oddaleniu od miejsca, gdzie znaleziono zwłoki Ali. Mieszkańcy niewiele już pamiętają z tamtej historii.

- To teraz większość to młodzi ludzie, którzy wprowadzili się niedawno. Nie pamiętają tego - mówi jedna z mieszkanek Steknicy, która odsyła nas do wiekowego mieszkańca. Ma ponad 90 lat, ale nie potrafi przypomnieć sobie tragicznej historii sprzed ćwierć wieku. Więcej pamięta jego córka.

- Tata mieszkał w Steknicy, ja wtedy w Lęborku - mówi pani Ania, mieszkanka Steknicy. - Wiem, że znaleziono tu zamordowaną dziewczynę, która jechała autostopem do Łeby. Było o tym głośno, u sąsiadów byli też rodzice tej dziewczyny. Bardzo im współczuję, sama straciłam syna w wypadku. Nie pamiętam jednak, żeby ktoś opowiadał o tej historii w Steknicy, nie widziałam też nikogo kto zachowywał by się podejrzanie, lub opowiadał o szczegółach tej zbrodni.

Rodzice ciągle jedna wierzą, że sprawcę uda się znaleźć i spotka go sprawiedliwość. Apelują o pomoc do wszystkich, kto mógłby coś w tej sprawie pomóc. Także Patryk Wegner podkreśla, że prokuratura w każdej chwili mogłaby wrócić do tej sprawy.

- Przełomem mógłby być wyłącznie jakiś świadek. Może ktoś coś mówił, wygadał się. Apelujemy o to, że jeśli ktoś coś sobie przypomniał, rozmawiał z kimś i może na tej podstawie wysnuć wniosek, że ten ktoś cokolwiek o tej sprawie wie, to żeby zgłosił się na policję - mówi Wegner.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lebork.naszemiasto.pl Nasze Miasto