Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z piętra został już tylko gruz

Olga Wiśniowska
Trzy mieszkania zostaną całkowicie zburzone
Trzy mieszkania zostaną całkowicie zburzone Fot. Arkadiusz Gola
Wszystko wskazuje na to, że ludzka bezmyślność była powodem wybuchu gazu w Zabrzu. W ułamku sekundy trzydzieści osób zostało pozbawionych dachu and głową. Niektórzy już nigdy nie wrócą do domu. Pisze o tym Olga Wiśniowska.

Sobotnie popołudnie, kilkanaście zabrzańskich rodzin siedziało w domach. Oglądali telewizję, rozmawiali, czekali na wizytę bliskich. W ułamku sekundy wybuch gazu sprawił, że stracili dach nad głową. Dom, w którym niektórzy mieszkali kilkadziesiąt lat. Część z nich zdążyła wykupić mieszkania, wymienić okna, położyć nowe kafelki. Trzydzieści osób od sobotniej nocy nie śpi w domu. Schronienie znaleźli u rodzin, znajomych i w przyparafialnym Centrum Szensztackim.

- Sąsiedzi, ksiądz proboszcz i miasto bardzo nam pomogli. Dali ciepłe jedzenie i nocleg. Tylko co dalej? To jest najgorsze - martwi się Aniela Tarka.

W piętrowym domu przy ul. Andersa w dzielnicy Zabrza Rokitnicy gaz wybuchł w sobotę, chwilę przed godziną siedemnastą. Budynek składa się z dwóch klatek schodowych. Sześć mieszkań z pierwszej klatki nie ucierpiało. Gorzej jest z drugą częścią budynku. Gaz eksplodował w środkowym mieszkaniu na pierwszym piętrze, niszcząc również lokale po bokach. Jedna ze ścian runęła całkowicie, zawaliła się część dachu. Chociaż cudem ocalały ściany w mieszkaniach na parterze, na razie nie nadają się do zamieszkania.

- Siedziałam na kanapie, syn stał na środku pokoju. Ubierał garnitur, przygotowywał się do studniówki. Nagle rozległ się potężny huk, w mieszkaniu zrobiło się szaro. W pierwszej chwili myślałam, że to tąpnięcie. Wybiegliśmy łapiąc tylko kurtki z przedpokoju - wspomina Brygida Kozik. Jej mieszkanie na parterze jako jedyne miało wymienione okna. Tylko u niej szyby się nie potłukły.

Hałas i wstrząs były tak duże, że cztery bloki dalej w szafkach otwierały się drzwiczki i tłukły się szklanki. W oknach budynku po drugiej stronie ulicy potłukło się kilka szyb.

W drugiej klatce, w narożnym mieszkaniu na piętrze, siedząc wygodnie na kanapie, Aniela Tarka oglądała telewizję.

- Usłyszałam huk, był straszny wstrząs. Otworzyłam drzwi na klatkę, sąsiadka krzyczała, żeby uciekać, bo wybuchnie jeszcze raz - opowiada.

W bloku obok na komputerze grał Adam Cypris. Pod jego domem stało kilka starych samochodów. Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, to że jeden z nich wybuchł.

- Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że mój kumpel nie ma połowy bloku. Przerażony pobiegłem sprawdzić co z nim i jego mamą. Gdy dobiegłem, Łukasz i pani Regina byli już na dworze - mówi chłopak.

Ostatnia z domu wyszła Halina Idzik. Jak większość sąsiadów, oglądała telewizję. Na drugim programie leciały akurat kabarety. Podkręciła głośnik, bo słabo słyszy, i czekała na synową, która miała ją odwiedzić. Mieszka na parterze w drugiej klatce, w narożnym mieszkaniu. Nie poczuła żadnego wstrząsu.

- Jak huknęło to byłam przekonana, że młodzież fajerwerkami się bawi. Usiadłam w oknie i patrzyłam niewzruszona, jakby we mnie żółtka nie było. Synowa krzyczała, z latarkami po mnie przybiegli, że mam uciekać - wspomina Halina Idzik.

Straż pożarna i policja od razu pojawiły się na miejscu. Wiadomo było, że w dziewięciu mieszkaniach już nikogo nie ma. Ratownicy zaczęli przeszukiwać trzy ostatnie mieszkania pod zawalonym dachem. Wydobyli z nich trzech mężczyzn - dwóch w wieku 62 i 81 lat z ogólnymi obrażeniami oraz 61-letniego mężczyznę ze złamaniem kości ramienia i poparzeniami. Jeszcze przez kilka godzin na piętrze leżały przywalone dachem zwłoki 55-letniego bezdomnego.

Dwaj ostatni mężczyźni byli w momencie wybuchu w pechowym mieszkaniu. Żaden z nich nie był jednak właścicielem lokalu. Ich przewieziony do szpitala kolega plątał się w zeznaniach.

- Raz mówił, że właściciel był w mieszkaniu, innym razem, że go jednak nie było. Dlatego ratownicy z psami przeszukiwali gruzowisko - tłumaczy asp. szt. Marek Wypych z zabrzańskiej policji.

Okazało się, że w gruzowisku nikogo jednak nie ma. Ratownicy zabezpieczyli miejsce wybuchu. Policjanci zostali na miejscu, by pilnować dobytku mieszkańców. Rozpoczęły się poszukiwania właściciela mieszkania. Nie było nawet wiadomo, czy wie o tragedii.

Poszkodowani, którzy zebrali się w autobusie podstawionym przez miasto, musieli znaleźć inne miejsce na nocleg. Urząd zaproponował im miejsca w hotelu w Zaborzu, ale nikt nie chciał opuszczać dzielnicy. Część poszła do rodziny i znajomych, siedem osób schroniło się kilka budynków dalej, w przyparafialnym Centrum Szensztackim. Poszli tam tak, jak stali - bez lekarstw, ubrań na zmianę, niektórzy nawet bez kurtek.

Gołym okiem było widać, że gaz musiał wybuchnąć w środkowym mieszkaniu, należącym do zaginionego mężczyzny. Pojawiło się wiele przypuszczeń i domysłów, tym bardziej, że lokator nie cieszył się najlepszą opinią.

- Słychać było, jak koledzy na dole krzyczeli "Krystian, otwórz!". Czasami strasznie długo dzwonili na domofon, ciągle tam balowali. Jedna z sąsiadek została bez szyb, jak policję wezwała - twierdzi Halina Idzik.

- Często były tam imprezy, ale sąsiad był spokojnym człowiekiem, kłaniał się na klatce - mówi Regina Koziarek. - Ja tam go znałam tylko z widzenia. Mieszkał najpierw z synem, potem zniknął na dwa lata, podobno siedział. Wrócił taki przytyty i znowu się zaczęło - dodaje Halina Idzik.

Najwięcej wiedzą o nim jednak mieszkańcy innych bloków. - To był zwykły pijak, element! Sprowadzał sobie kolegów i robili kilkudniowe libacje - twierdzi jedna z kobiet.

- Mama kupiła mu farelkę i on się nią dogrzewał. Pewnie przez to ten wybuch - podpowiada druga.

Mężczyzna nie płacił rachunków, miał odcięty prąd. Podobnie miało być z gazem.

- Nie płacił za gaz, a pracownicy gazowni kilkakrotnie próbowali dostać się do mieszkania, by zlikwidować liczniki. Ale ten mężczyzna ich nie wpuścił - tłumaczy Krystyna Mika, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.

Przed wybuchem w jego mieszkaniu odbywała się kolejna zakrapiana impreza. W pewnym momencie razem z kolegami postanowił poszukać innego miejsca do imprezowania. W mieszkaniu zostawili dwóch mężczyzn. Ci najprawdopodobniej dogrzewali się, odkręcając kurek z gazowej rury i podpalając gaz. Wszystko wskazuje na to, że gdy obudzili się, zauważyli, że płomień zgasł. Jeden z nich chciał go ponownie podpalić i wtedy nastąpiła eksplozja.

- Ta wersja nie jest jeszcze potwierdzona, ale bardzo prawdopodobna. Prokuratura prowadzi śledztwo, które ma ustalić faktyczny przebieg zdarzeń - mówi Marek Wypych.

Okazało się, że po pewnym czasie właściciel lokalu chciał wrócić do domu. Zobaczył jednak jednostki ratunkowe i to, co zostało z jego mieszkania. Przestraszony uciekł. Schronił się u kolegi w Bytomiu, do Rokitnicy wrócił dopiero w poniedziałek. Tam rozpoznał go policjant po służbie. Mężczyzna trafił na komendę. Przyznał, że przed wybuchem wyszedł z domu zostawiając w nim dwóch kompanów. Po przesłuchaniu został wypuszczony. Na razie nie zostały mu postawione żadne zarzuty.

W poniedziałek prawnicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie spotkali się z poszkodowanymi i spisali najpilniejsze potrzeby.

- Ludziom potrzebne są środki czystości, ubrania, okulary, dzieci nie mają książek do szkoły. Otrzymali również pomoc psychologów - mówi Zbigniew Gurnacz, dyrektor MOPR.

Z początkiem tygodnia zaczęło się też wielkie usuwanie gruzu i niebezpiecznej części dachu. Po oględzinach okazało się, że mieszkańcy klatki, która nie ucierpiała, będą mogli niedługo wrócić do domów. Najpierw jednak trzeba sprawdzić kominy i przełączyć wszystkie media, które były wspólne dla całego budynku. Na strychu powstanie ściana oddzielająca dwie części.

- Nie będziemy mogli używać gazu ani pieców, a tu wszyscy mają centralne ogrzewanie gazowe albo węglem palą. Mam nadzieję, że dadzą nam jakieś elektryczne grzejniki. Mam wykupione mieszkanie, wyremontowałam je na swój koszt - mówi Aniela Tarka. - Wróżka mi kiedyś powiedziała, że na stare lata będzie źle. I właśnie się sprawdza - dodaje.

W znacznie gorszej sytuacji są rodziny z klatki, w której wybuchł gaz. Według powiatowego inspektora budowlanego parteru nie trzeba będzie wyburzać. Jednak dopóki wspólnota mieszkaniowa nie zdecyduje, czy chcą dobudować brakujące piętro, czy całkowicie wyburzyć tę część budynku i postawić nową, nikt nie będzie tam mógł zamieszkać.

Po zabezpieczeniu gruzowiska, we wtorek na miejsce podjechały ciężarówki. Rodziny z parteru wyjmowały swój dobytek - ubrania, książki, meble, sprzęt - wszystko, co tylko się dało. Rzeczy przewieziono do ogrzewanego magazynu, który udostępniło miasto.

- W piwnicy urządziliśmy siłownię, z niej też zabieramy sprzęt. Miałem tam wtedy być, obiecywałem sobie od dawna, że będę trenował. Na szczęście dopadło mnie lenistwo i zostałem przy komputerze. Łukasz mówił, że drzwi z piwnicy przeleciały przez całą siłownię - mówi Adam Cyprys, który pomagał koledze wynosić dobytek z domu.

Miasto obiecuje tym bezdomnym teraz ludziom pomoc. Przygotowywane są dla nich mieszkania zastępcze. Zgodnie z ich prośbą, nowe lokale, w których zamieszkają, mają być w tej samej dzielnicy.

- Na bieżące potrzeby mieszkańcy otrzymają po tysiąc złotych. Gdy tylko nowe lokale będą gotowe, przekażemy po kilka tysięcy złotych każdej rodzinie, by mogła się urządzić. Do każdej osoby podchodzimy indywidualnie, nikogo nie zostawimy bez opieki - zapewnia Małgorzata Mańka-Szulik, prezydent Zabrza.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zabrze.naszemiasto.pl Nasze Miasto